czwartek, 28 marca 2013

Rudy (Imbryk) i (nie)palenie papierosów

Chronologia mi kuleje, ale kilka przypadków działo się na raz, albo wiązało się tematycznie. Jakoś musiałam ułożyć je w kolejności.  Po wydaniu zaduszkowych kociąt pomieszczenie techniczne nie stało długo puste. To był czas kiedy dość aktywnie włączyłam się (mentalnie i fizycznie) w pomoc Jopop. A więc Praga i Łomianki czyli "Cuda na działkach". Była mroźna zima 2007/08 roku, a na działkach z głodu i mrozu umierało stado kotów. Tak to jest, że działki tętnią życiem we wszystkich innych porach roku. Zima na działkach dla kotów bywa zabójcza. Zaczęły się łapanki, dokarmianie tych, które złapać się nie dały. Wywiezionych zostało ok. trzydzieści kilka kotów, zaopiekowanych weterynaryjnie (leczonych i ciachniętych), porozmieszczanych w DT, siedzących w klatkach w lecznicy, w udostępnionym pustym mieszkaniu na Równej na Pradze. Myślałam, że nie mogę nic więcej, ale... Nie dawał mi spokoju widok tego kota

z takim opisem: Rudy kocur białołapy - z uszami w fatalnym stanie. Złapany w ręce. Koło uszu - ropnie, stare, okropne. Zmiany na powiekach. Ale najpierw zaczęła się zbiórka darów i funduszy na leczenie tych kotów. Bardzo duże wsparcie poszło z naszego Zakątka. Bywając w lecznicy, w Boliłapce miałam bezpośredni kontakt z rudasem, nie dawał przestawać się głaskać, wychodził z głaszczącą ręką z klatki...
Zbliżały się święta, rudy trafił na Pragę. A ja nie mogłam przestać o nim myśleć. I dzień przed Wigilią idąc za głosem serca (bo nie rozumu) przywiozłam rudzielca do naszego pomieszczenia technicznego, zahaczając o Boliłapkę, bo była konieczność ponownego oczyszczenia ropnia. Przyjechał z krwistą gazą sterczącą z policzka. Przez kilka dni siedział w technicznym nie interesując się światem zewnętrznym i innymi kotami. A potem zostałam odrzucona przez kota! Przez papierosy... W wątku dla rzucających palenie na miau tak opisałam sprawę:
"Przez jakiś czas było tak jak wcześniej, wychodził na spotkanie, ocierał się o nogi, barankował. Potem jakby się czegoś przestraszył, coś mu nie pasowało. Znalazł sobie swój azyl w kociej budce i nie można było go nakłonić do wyjścia. Było coraz gorzej. Nie chciał do mnie podchodzić, bywało, że miał ochotę, robił dwa, trzy kroki i raptem się wycofywał. No, cóż psychika kocia jest trudna do zrozumienia, ale zaczęłam zastanawiać się - dlaczego ???
Myśl poddała /delikatnie co by mnie nie urazić/ Jopop. A może Rudy tak reaguje na zapach /czy raczej smród/ papierosów ?
Sprawdziłam - weszłam wpierw do niego wiedząc, że nie śmierdzę intensywnie. O nogi się ocierał, głaskaliśmy się, strzelał baranki, podchodził do miski pochrupać. Drugi raz poszłam od razu po fajce - wycofał się rakiem. Na dodatek weszła do niego wcześniej córka i mówi do mnie: "mamo, co ty chcesz od tego kota? Wywalił mi nawet brzucho do głaskania" 
Dotarła do mnie naga prawda - ten kot nie toleruje smrodu papierosów...
Tylko ciekawe czy wytrwam"

Teraz już wiadomo, że wytrwałam. Minęło przeszło pięć lat. Rzuciłam palenie dla kota. Trochę to przykre, że nie potrafiłam tego zrobić dla dzieci choć prosiły wielokrotnie... Ale myślę sobie, że nieważne, przyszedł moment, który pozwolił podjąć decyzję i dotrzymać.
Rudy w swoim apartamencie
 
Zaciekawiony Gucio


Od momentu jak przestałam palić nastały czasy wielkiej miłości. Ze mną. Ale nie z pozostałymi kotami. Zaczął się poważny problem. Rudy zaczął rozganiać rezydentów. Wpierw wychodził z technicznego ostrożnie, oglądając się na mnie. Aż   wyszedł dziarsko - zaatakował Gucia przy miskach, posypało się futro, Gutek wylądował na grzbiecie w pozycji "nie bij, wystarczy". Po Gutku oberwały obie kocice. Pojawił się Pepek, ale zapobiegłam konfrontacji - Rudy został zamknięty.
Hmmm... Nie wyglądało to dobrze. Relacje między moimi kotami nigdy nie były dobre. W tym momencie zostały jeszcze bardziej zaburzone. Prawdę powiem byłam podłamana. Dotarło do mnie, że pomimo zasług (rzuciłam dla niego palenie!) gdzie Rudy powinien mieć u nas dom do końca swoich dni jest to absolutnie niemożliwe! Z drugiej strony jakoś wierzyć mi się nie chciało, że znajdzie się osoba, która będzie chciała adoptować takiego charakternego osobnika. A jednak... W lutym zadzwoniła młoda osoba z informacją, że chce... Że straciła nie tak dawno kota Kubka o podobnym usposobieniu, że lubi właśnie takie trudne, że dadzą radę razem z drugą kotką Filiżanką. Nie odstraszył jej nawet grzyb w pięknym rozkwicie. Od samego początku wiedziałam, że oddaję go w najlepsze ręce. Dostał odpowiednie imię - Imbryk. Żyje szczęśliwie i uszczęśliwia innych.

W domowych pieleszach zaaklimatyzował się znakomicie. Stracił co prawda zdolność antynikotynową, ale nie tracąc nic na charakterze wszedł w przyjacielskie relacje z kocimi paniami  domu. Wpierw z trójkolorową Filiżanką

jak również z młódką Oranią

Czasem są we trójkę (na co dzień  17 letnia nestorka Filiżanka mieszka z mamą Dużej)


Król-lew Imbryk


Kolejnych szczęśliwych lat Rudy Kocie!



Komentarze

  • niutaki 2013/02/14 22:09:05

    Kazda Twoja opowiesc Barbo zapada na dlugo w serce, cudownie opowiadasz. Koty - piekne absolutnie. Pozdrawiam serdecznie:*
  • kkjp 2013/02/15 11:36:53

    Uwielbiam Twoje kocie historie! Mnie teraz rzuciła na kolana rwa ale nie paliłam tylko 4 dni niestety.
  • elzbieta.24 2013/02/19 19:20:49

    Jesteśmy gotowe na wiele dla futer,mija 4 miesiące jak nie palę.Dobrze że jesteś i Twój blog.
  • ewarudo 2013/02/25 19:45:04

    Dziękuję za piękny wpis o moim Imbryku:)
  • barba50 2013/03/06 08:38:28

    Toż to Ewo sama prawda ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz