czwartek, 28 marca 2013

Azyl w Konstancinie - Barba w roli głaskaczki

Zaczęło się od tego że raptem okazało się, że mam dużo czasu http://cosgan.de/images/midi/konfus/c065.gif
Od dawna jadąc do Warszawy spoglądałam w uliczkę gdzie podobno jest Azyl, a ja mieszkając od kilku lat w okolicy nie zebrałam się, żeby choć raz tam zajrzeć http://cosgan.de/images/midi/traurig/a035.gif  W końcu udało się. Pierwsze wrażenia, pierwsze działania. Potrzeb tam jest co niemiara, kotów multum, gdzie nie spojrzeć to kot, ale zwierzaki mają tam dach nad głową, codziennie miskę jedzenia, brakuje im jedynie własnego domu, ale żyją. Pozbierane z różnych miejsc gdzie los ich byłby przesądzony. Przy takiej ilości futer pracy jest ogrom. Ale przy energii p. Ireny to jakoś wszystko funkcjonuje. Zaczęłam pomagać. Ale okazało się, że najlepiej wychodzi mi cywilizowanie dzikunków. Zostałam nawet ochrzczona przez część personelu Azylu "panią głaskaczką" http://cosgan.de/images/midi/froehlich/d015.gif  Pierwszy był Rysio. Starałam się nadawać kolejnym kociakom tymczasowe imiona, bo jak zwierzątko ma imię to jest. Bezimienne jakby nie istniało.
Pierwszy kontakt z Rysiem 


Chwila głaskania, cichej przemowy i Ryś wygląda tak 


A następnie 


U Rysia byłam kilka razy, po wyleczeniu znalazł szybciutko dom, bo jak wszystkie koty był wyjątkowy.

Były kolejne, które dawało się oswoić, szły na swoje.




W zasadzie pamiętam jeden przypadek tak trudny, że skończył się ranami gryzionymi, spuchniętą ręką i antybiotykiem. A koteczka wyglądała bardzo miło, tyle, że prawdopodobnie strach przed człowiekiem był nie do pokonania. Lusia została w azylu.


O specjalizacji next time ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz